Małe, jedno z mniejszych Państw Ameryki Łacińskiej, którego powierzchnia odpowiada blisko 1/6 powierzchni Polski i zamieszkiwana jest przez około 4 miliony ludzi… Urzeka, oszałamia, zaskakuje i zachwyca swoimi bogactwami naturalnymi. Przemierzając jej terytorium spotkamy chyba wszystkie przyrodnicze atrakcje, które egzotyczne Państwo strefy tropikalnej może zaoferować turystom z Europy. Każdy nurek na hasło „Kostaryka” pomyśli tylko o jednym miejscu – małej, oddalonej od wybrzeża o około 550km (2 dni płynięcia) Wyspie Kokosowej „Coco’s Island”, gdzie jedyną formą organizacji wyjazdu nurkowego są wyprawy typu safari nurkowe, trwające minimum 10 dni. Filozofia i program naszej imprezy zakładał poznanie nie tylko świata podwodnego u wybrzeży zatoki Otocal i Papagayo oraz wokół wysp Bat i Catalina na Oceanie Pacyficznym, ale także niezwykłych atrakcji skrytych na tropikalnym lądzie.
Nasza styczniowa przygoda z Kostaryką trwała 12 dni i objęła trasę blisko 1.000 kilometrów. Wszystkie atrakcje i doświadczenia, które przeżyliśmy mogłyby spokojnie obdzielić trzy wyjazdy nurkowe. Dlaczego? Bo to, czego doświadczyliśmy w tak krótkim czasie przyprawiło mnie o przysłowiowy zawrót głowy:) Największym bogactwem Kostaryki jest niewątpliwie PRZYRODA! Ponad 25% powierzchni tego kraju znajduje się pod całkowitą ochroną, a najlepszym dowodem na świadomość ekologiczną społeczeństwa jest fakt, iż blisko 80% energii Kostaryka pozyskuje wykorzystując swoje naturalne zasoby: elektrownie wiatrowe, wodne, geotermalne, słoneczne. Na jej niewielkiej powierzchni odnajdziemy blisko 120 wulkanów, niektóre z pozoru wyglądające jak góry. Wiele z nich jest nadal aktywnych, co przy sprzyjających warunkach pogodowych z łatwością można zaobserwować! A także wiecznie zielone lasy deszczowe, suche lasy pacyficzne, lasy mgielne – najwyższe lasy deszczowe gdzie kondensacja pary wodnej jest tak duża, że praktycznie zawsze spowite są one mgłą, majestatyczne rzeki z kryształowo czystą wodą, malownicze wodospady, dziewicze plaże Morza Karaibskiego oraz Oceanu Pacyficznego, bulgoczące gejzery, źródła termalne na zboczach wulkanu gdzie woda ogrzewana jest lawą, niewiarogodnie zróżnicowane gatunki roślin (w tym np. 1500 odmian orchidei czy 800 gatunków paproci) oraz bogata fauna: wszędobylskie ptaki, gady, płazy oraz małpy. Do tego stworzone ręką ludzką plantacje kawy, bananów czy ananasów urozmaicające krajobraz pokonywanej przez nas trasy. To wszystko w niezwykle przyjaznej atmosferze powolnego życia lokalnej społeczności, gdzie będziemy czuli się swobodnie i bardzo bezpiecznie. Kostaryka to demokratyczne i pokojowo nastawione państewko. Poziom życia i rozwoju społeczeństwa jest tu naprawdę wysoki – nie na darmo nazywana jest „Szwajcarią Ameryki”. Nie znajdziemy tu obrazów ubóstwa typowych dla innych państw latynoamerykańskich :)…
Pierwszym przystankiem na trasie naszej wyprawy był port lotniczy w stolicy kraju San Jose. Sprawnie działający, obsługujący w znacznej części odwiedzających z USA oraz Kanady. Wśród licznych grup białych, posługujących się w przeważającej większości językiem angielskim, znaleźliśmy się my – Polacy oraz odróżniający nas od pozostałych turystów słowiański akcent Zmęczeni ponad dwudziestogodzinną podróżą przetransportowaliśmy się na pobliskiego hotelu na obrzeżach stolicy na zasłużony wypoczynek :).
Pranek, okazał się tym, czego tak długo wyczekiwaliśmy… Słońce, błękitne niebo, palmy, soczysta zieleń! Momentalnie zapomnieliśmy o mroźnej polskiej zimie i z uśmiechami na twarzy łapaliśmy egzotyczne zapachy Kostaryki! Wsiedliśmy do busa, włączyliśmy się do ruchu i ruszyliśmy w kierunku prowincji Guanacaste do podnóży wulkanu Miravalles. Co ciekawe, przez pewien czas poruszaliśmy się słynną drogą Panaamericana liczącą na łącznym odcinku około 25.750km, przebiegającą od koła polarnego na Alasce do miasta Ushuaia w Argentynie. Nieaktywny starowulkan Miravalles, wznoszący się na ponad 2000m npm wyłonił się nam spomiędzy bujnego tropikalnego krajobrazu jeszcze na długo przed tym jak do niego dotarliśmy. Było to nasze pierwsze spotkanie ze skalistym olbrzymem. Majestatyczny, porośnięty kilkoma piętrami roślinności zmieniającej swój charakter wraz ze zmianą wysokości. U jego podnóży działa duża elektrownia geotermalna, dzięki której Kostaryka pozyskuje aż 5% swojej elektryczności. I tu zaczęła się nasza przygoda z Kostaryką… Wspinając się krętymi, wyboistymi drogami po zboczach wulkanu dojechaliśmy na mały parking. Kierowca wyłączył silnik naszego busa a przewodnik z uśmiechem na twarzy oznajmił, że i owszem, dalej pojedziemy na spotkanie z gejzerami, bulgocącymi dziurami błotnymi oraz źródłami termalnymi wulkanu Miravalles, ale na KONIACH:) !!! Niedowierzając temu co słyszymy, rozbawieni zaistniałą sytuacją każdy z nas zasiadł w siodle swojego wierzchowca i ruszyliśmy w dalszą drogę po przygodę… A droga ta była niezwykle malownicza:) Wędrowaliśmy (niektórzy nawet kłusowali) polną drogą otoczoną egzotyczną roślinnością, przed naszymi oczami rozpościerał się majestatyczny wulkan – prawdziwy cud natury! Z mniejszym lub większym efektem, głównie dzięki życzliwości naszych czworonogich pojazdów dotarliśmy do celu naszej podróży. Wkroczyliśmy w iście mistyczną scenerię buchających parą gejzerów, skalistych zboczy pokrytych żółtawo barwną siarką, bulgoczących błotnych jeziorek – niczym w diaboliczną krainę, do której trafić można tylko za grzechy ciężkie To właśnie tutaj zrozumiałam, jak wiele życia jest w Ziemi, po której stąpamy i na co dzień w ogóle nie zastanawiamy się jakie procesy zachodzą w jej wnętrzu. Jak się okazało nasza Planeta jest bardzo aktywna, a to co skrywa pod swoją skorupą przyprawić może o ciarki na plecach… Na pożegnanie przypomnieliśmy sobie jeszcze czasy dziecięce i chórem, przebrani w stroje kąpielowe, zażyliśmy błotnych kąpieli i zabaw bagnistą mazią:) Nic dodać nic ująć, takie rzeczy tylko na Kostaryce!
Z Miravalles ruszyliśmy w kierunku wybrzeża Oceanu Spokojnego, do naszego kameralnego, butikowego hotelu zaszytego w tropikalnych ogrodach przy Plaży Hermosa. To tu przez kolejne 6 dni koiliśmy nasze nerwy w malowniczej scenerii i przy odgłosach tchnienia oceanu, ze zdumieniem obserwowaliśmy piękno i bogactwa otaczającej nas przyrody, każdego poranka byliśmy budzeni przez rozwrzeszczane małpy wędrujące po koronach kilkusetletnich drzew rosnących w naszym resorcie. To właśnie tu rozkoszowaliśmy się kostarykańskim słońcem, kameralnymi plażami, niezwykle bujna roślinnością, przyjaznym nastawieniem lokalnych mieszkańców oraz nurkowaniami, które pokazały nam jak bogate w życie morskie są wody Zatoki Papagayo, Otocal oraz Wysp Catalina.
Nurkowania, skoro to o nich już mowa – cel nadrzędny naszej podróży na Kostarykę, spełniły oczekiwania większości z nas. Bogactwo ryb, ławice spotykanych orleni dostarczyły nam naprawdę wiele satysfakcji. Na pewno z jedną rzeczą należy się liczyć. Świat podwodny wybrzeża Pacyficznego nie zaoferuje Wam raf koralowych. Podwodna sceneria przypomina, analogicznie do historii i genealogii powstania tej części kontynentu, krajobraz powulkaniczny. Przeniesiecie się do świata czarno-skalistych formacji w scenerii których, będziecie mieli szansę obcować z naprawdę sporymi ławicami różnych odmian ryb. Najczęściej jacków, luszczowatych, grunterów. W okresach gdy woda u wybrzeży jest chłodniejsza, w porze suchej teoretycznie przypadającej na okres grudzień – marzec, możecie liczyć także na spotkania sporych stad rekinów, w tym pękatych żarłaczy tępogłowych osiągających długością nawet 3,5 metra. Nam niestety, nie udało ich się spotkać, pomimo tego, że wyjazd zaplanowanych został w idealnym okresie na taką sesję – bo w styczniu. Anomalią pogodową, której niestety nie dało się przewidzieć, okazała się panująca w 2016 roku niezwykle ciepła woda u wybrzeży Kostaryki. Wynosiła ona 30°C, podczas gdy powinna mieć około 25°C. A jako, że Ocean to nie akwarium wszystkiego nie da się tu zaplanować… W głębi serca liczę, że następnym razem szczęście nas już nie opuści i wróci do nas ze zdwojoną mocą! 🙂
Nasze nurkowania zaczynały się każdego poranka, około godziny 08:00 rano. Pod nasz resort podpływała szybka motorowa łódź „Pacific Express” wraz z ekipą naszych guidów. Na wszystkie nurkowania w obrębie zatoki Papagayo i Otocal dopływaliśmy w maksymalnie 25-30 minut. W przerwach powierzchniowych częstowani byliśmy najpyszniejszymi świerzymi owocami, jakie dotąd miałam okazję jeść: ananasami i arbuzami… a nad naszymi głowami szybowały 1,5 metrowe fregaty… Nasze nurkowania rzadko przekraczały głębokość 30 metrów a przejrzystość okolicznych wód sięgała około 18-20 metrów. Przez pięć dni podwodnej kostarykańskiej przygody lokalne wody urzekły nas magicznymi spotkaniami z wielkimi mantami pacyficznymi przepływającymi wokół wysp Catalinas, gęstymi niczym czarne chmury ławicami jack fishy, majestatycznie migrującymi orleniami, do których często mogliśmy podpływać na wyciągnięcie ręki, olbrzymich rozmiarów płaszczkami (niekiedy udało mi się dostrzec okazy sięgające blisko 2 metrów), licznymi grupami rekinów drzemiących w skalnych grotach, mnóstwem nadymek stanowiących stały element podwodnego krajobrazu, ławicami barakud, pokaźnych rozmiarów murenami oraz rekinami rafowymi. Morska bioróżnorodność okolicznych wód jest niezwykła. Nurkowania przypominające swym klimatem nurkowania wokół wysp Galapagos pozwalają odkryć tętniący życiem podwodny świat… Tego nie da się opisać, tu trzeba po prostu przyjechać i spróbować samemu zagubić się w milionowej ławicy ryb 🙂 🙂
Kolejnym punktem na trasie naszej podróży był oddalony o około 200km region Monteverde. Jedną rzeczą, o której chciałabym wspomnieć przy okazji podawania dystansów. Otóż nie koniecznie to co dla nas oznacza przejazd danej trasy w określonym czasie znaczy dokładnie tyle samo na Kostaryce Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze, gdyż podróże przez górzysty i zmienny w swym charakterze obszar tego małego Państewka potrafiły nas niezwykle zaskoczyć… zdarzały nam się bowiem sytuacje, kiedy to odcinek 60km pokonywaliśmy w ponad 2 godziny wspinając się naszym busem (u kresu sił jego silnika) nieutwardzonymi serpentynami pnącymi się pod zbocza górskie. Ale za to jakie widoki mieliśmy przez okna To właśnie dojeżdżając pod nasz hotel, usytuowany u wrót Parku Narodowego Monteverde, mieliśmy niebywałą szansę spotkania powolnie snującego się poboczem leniwca. Ponoć jest to widok niezwykle rzadki!
Sobotni poranek okazał się jedną z największych atrakcji naszego wyjazdu! Po wczesnym śniadaniu przekroczyliśmy granice Parku Narodowego Monteverde i przenieśliśmy się do świata bujnej, tropikalnej dżungli, do świata lasu chmurowego. Tutaj po raz pierwszy w życiu ujrzałam na własne oczy maleńkie ptaszki kolibry. Zapierając dech w piersiach przemierzaliśmy trasę zawieszonych pomiędzy koronami drzew mostów, niekiedy rozpiętych nad gęsto porośniętymi wąwozami. Kondensacja pary wodnej jest tu tak duża, że obszar rezerwatu blisko 300 dni w roku spowity jest chmurami (stąd właśnie nazwa lasy chmurowe). Ma to swoje odzwierciedlenie w idealnych warunkach dla rozwoju roślin, drzew, mchów, kwiatów. Pierwszy raz widziałam tak oszałamiające bogactwo i symbiozę różnego typu ekosystemów. Drzewa gęsto porastały mchy, na mchach wyrastały kwiaty, a na nich niewielkie paprocie… Wśród bujnej flory sprawne oko może wypatrzeć uchodzącego za najpiękniejszego ptaka zachodniej półkuli – kwezala herbowego! Ta zamglona, zielona, wysoko położona dżungla jest domem dla 400 gatunków ptaków, 500 gatunków motyli, 100 gatunków ssaków i blisko 2500 gatunków roślin.
Kropką nad „i” wizyty w lesie chmurowym okazał się blisko 3 kilometrowy system lin podwieszonych pomiędzy koronami drzew w gęstej dżungli. To właśnie w ten sposób mieliśmy szansę pokonać 17 odcinków przepięć, w tym najdłuższy, blisko 1000 metrowy zjazd nad wąwozem. Było to tak spektakularne doświadczenie, że wspomnienie o nim nie opuszczało nas przez cały wyjazd!
W dalszą kostarykańską podróż ruszyliśmy w kierunku wulkanu Arenal, do „wioski szczęścia” o dobrze kojarzącej się nazwie La Fortuna, leżącej u jego podnóża. Teren ten jest niezwykle urozmaicony – są tu góry i równiny, rzeki i jeziora, a nawet las tropikalny. Podróżnik znajdzie tu prawdziwe cuda przyrody: wodospad La Fortuna, gorące źródła Tabacon, jaskinie oraz rezerwat Cano Negro. Ostatni etap naszej podróży do niezwykle malowniczej lodgy leniwie spoczywającej u stóp samego wulkanu Arenal pokonywaliśmy łodzią motorową przez największy słodkowodny zbiornik Kostaryki – jezioro o tej samej nazwie co skalisty masyw. Naszym oczom wyłonił się idealnie stożkowaty kształt Arenalu spośród zielonych wzgórz prowincji. Co ciekawe jeszcze do 1960 raku był on wulkanem drzemiącym. Aktualnie jest on jednym z najbardziej aktywnych na świecie. Jak podają niektóre źródła ma średnio od 4 do 20 erupcji dziennie, a my kolejne 2 noce spędziliśmy właśnie na jego zboczach! Przy bardzo dobrych warunkach pogodowych (bezchmurne niebo) na jego szczycie obserwować można wypływającą z krateru czerwoną lawę, a wrażliwe ucho dosłyszeć może jego grzmiące odgłosy i tąpnięcia.
I wszystko to, ten kostarykański cud przyrody podany mieliśmy jak na tacy! Zaszyci w małych domkach pośród bujnej roślinności przez kolejne 2 dni z naszego tarasu rozpościerał się niezwykły widok – aktywnego stożka dumnie pokazującego swoje wdzięki i potężną moc…
Co najlepsze okazało się, że nie był koniec atrakcji, które czekały na nas w Dolinie Centralnej. Wieczorem wybraliśmy się do gorących źródeł Tabacon i z ręką na sercu przyznam, że było to coś niezwykłego! W nocnej scenerii, pod dachem gwiazd znaleźliśmy się w głębi małej doliny usytuowanej na stoku wulkanu Arenal, pomiędzy kaskadami rozgrzanych kamieni. To właśnie lawa Arenalu podgrzewa lecznicze wody Tabacon. Wokół wyłożonych ceramiką zjeżdżalni, kaskad i basenów z wodą o różnych temperaturach spływającą ciepłymi strumieniami i otaczającymi nas bujnymi ogrodami tropikalnej roślinności spędziliśmy niezwykły wieczór. Prawdziwy cud natury po mistrzowsku zagospodarowany przez człowieka! Raj dla zmysłów :)…
Kolejny dzień upłynął nam pod hasłem ADRENALINA! Przenieśliśmy się do dzikiej i egzotycznej dżungli ciągnącej się wzdłuż koryta rzeki Sarapiqui. To tu przesiedliśmy się na pokład pontonów, wyposażeni w pagaje, kaski i kamizelki ratunkowe. Dalej już tylko mogliśmy popłynąć i to tylko o własnych siłach! Zabawa zaczęła się na dobre Przez blisko 4 godziny walczyliśmy o przetrwanie zmagając się z żywiołem wartkiej rzeki i jej uskokami. Zdarzały sie momenty, kiedy to niektórzy z nas bezwiednie tracili kontakt z pokładem jednostki pływającej i lądowali w chłodnej wodzie. Wszystko to w malowniczej scenerii otaczającej dżungli oraz rzeki finezyjnie udekorowanej kamieniami. Frajda na całego :)!
Pełni wrażeń musieliśmy pożegnać się z naszym wulkanem… Wykwaterowaliśmy sie z hotelu i ruszyliśmy w stronę kolejnego skamieniałego „giganta”, którego obszar objęty został ochroną jako Park Narodowy wulkanu Tenario i prawdziwą perełką – rzeką Rio Celeste o wartkiej wodzie przybierającej przepiękny odcień błękitu. Po blisko 3 godzinach jazdy (w tym czasie pokonaliśmy dystans zaledwie 70km) znaleźliśmy się na prawdziwym bezludziu, na niekwestionowanym „uboczu cywilizacji”! Odwiedziliśmy farmę lokalnego mieszkańca, który na potrzeby własne i swoich najbliższych uprawia kawę. Zobaczyliśmy na własne oczy jak przebiega proces jej wyrobu „od sadzonki do kubka”. Nie było tu utwardzanych dróg, sklepików, turystów, infrastruktury spotykanej we wcześniej odwiedzanych miejscowościach. Tylko my, nasza lodga zaszyta pośród dzikiej tropikalnej dżungli oraz dziewiczy ekosystem Kostaryki. Z nieba spadł gęsty deszcz… zrobiło się błogo, klimatycznie i leniwie! Mieliśmy niepowtarzalną szansę oderwać się od cywilizacji i naładować baterie przed powrotem do Polski. Bezcenne
Kostaryka, maleńkie karaibskie państewko, obejmujące swoją powierzchnią zaledwie 0,03% powierzchni naszej planety posiada aż 6% światowej bioróżnorodności. Zdumiewa swoimi bogactwami naturalnymi w postaci wulkanów, dziewiczych dżungli, krystalicznie czystych rzek, lasów deszczowych i chmurowych, wybrzeży Morza Karaibskiego oraz Oceanu Pacyficznego, niezwykle bogatą florą i fauną tak rzadko spotykaną w takiej ilości. Tutejsze lasy tropikalne, rzeki, morza i oceany są domem dla niespotykanej ilości zwierząt, w tym małp, wszędobylskich iguan, kajmanów, żółwi czy gigantycznych ławic ryb. Bogate w składniki odżywcze wody Pacyfiku, te same wody które docierają do wysp Galapagos umożliwią niezapomniane spotkania z wielkimi mantami pacyficznymi, stadami orleni, rekinami, co najmniej 2-metrowymi murenami, płaszczkami o rozpiętości sięgającej minimum 1,5 metra oraz to, co mnie zachwyciło najbardziej – ławicami ryb, w których można się zagubić….
Zachęcam Was wszystkich do tego by nie spoglądać na Kostarykę tylko przez pryzmat nurkowań wokół legendarnej wyspy Cocos’owej. Nurkowania w zatokach Papagayo, Otocal czy wysp Bat i Catalinas potrafią dostarczyć naprawdę wiele pozytywnych wrażeń. A wszystko to, co będziemy mieli szansę odkryć i doświadczyć na lądzie tej krainy wulkanami kipiącej pozostanie w naszych sercach na długie lata – jeśli nie na zawsze!
Pura Vida!
Katarzyna Cieślawska